Z tą codziennością to jest tak, że nie mogę jej w żaden sposób zatrzymać. Dopiero był styczeń, luty, teraz juz połowa marca. Dzień za dniem. Rano, pobudka urządzana przez Królewicza, byle do drzemki, spacer, wieczór, kurtyna.
W międzyczasie normalne obowiązki, zabawa z Małym i czasem trochę relaksu. Niby jestem w domu i nie pracuję ale czasem mam wrażenie, że całkiem zapracowana jestem.
A z tym chodzeniem to jest tak, że na te pierwsze supersamodzielne kroczki to się troszkę naczekaliśmy. Mały co już pobił rekord w późnym raczkowaniu (10 m-cy) stwierdził, że ta forma ruchu jednak była super i że dodatkowo chodzenie przy podporach mu jak najbardziej pasowało. Ale stuknęło 13 i pół miesiąca i chodzi. I jestem dumna jak nie wiem co : )
a z chorobami to jest tak, że po 2 miesiącach ostatnich względnego spokoju, Małego dopadła jakaś infekcja (na szczęście bez gorączki). Najgorszy możliwy kaszel w czasie snu, trochę kataru i biegunka. Po zaordynowaniu paru leków jest juz duza poprawa. A Syn stał się miłośnikiem słodkiego jak ulepek syropu malinowego. Wie co dobre : ) Poza tym, przez tą chorobą schudło mu się co nieco bo drastycznie odmawiał posiłków. Po 2 łyżki tego, 3 kęsy tamtego i za nic nie dawał się przekonać . Na szczęście, normalny apetyt juz powoli wraca a dziś z radością wyrwaliśmy się poszaleć na plac zabaw. Nie ma co.
Super jest to nasze wspólne życie. Oby tak było zawsze.